Stefania Mierosławska z d. Zielezińska 1885 -1968
Wpisany przez Krzysztof Jaworski   
środa, 25 marca 2009 14:51
Babcia Stefcia, tak ją zwaliśmy...

Życiorysem Babci można by obdzielić kilka osób! Była najmłodszą z trojga rodzeństwa. Starsza siostra, Zosia, bardzo zdolna śpiewaczka, z którą Babcia chodziła razem na pensję na Długiej w Warszawie, wyszła za mąż za jednego z niezliczonych książąt gruzińskich i zaginęła w odmętach Rewolucji Październikowej. Za to brat, Adam, ukończył prawo i ewakuowany w 1915 z Sądem Grodzkim do Moskwy, odegrał znaczną rolę w życiu Babci w okresie międzywojennym.
     Stefania, mając 20 lat, wyszła za mąż za Stanisława Mierosławskiego (1882), dla odmiany najstarszego z pięciorga rodzeństwa, studenta medycyny. Młodzi początkowo zamieszkali w Dorpacie (dziś Tartu w Estonii, a ongiś Polskie miasto) na skromnej stancji. Było to możliwe, gdyż w utrzymaniu pomagała im rodzina – niemniej, gdy narodziło się ich pierwsze dziecię, czyli moja mama, Wandzia, konieczny  był powrót Stefanii do jej rodziców, a Stanisław kończył studia samotnie, przenosząc się zresztą z Dorpatu do Rostowa, Studia ukończył w 1909 roku. W międzyczasie Stefania urodziła drugą córkę, Krystynę (1909) i teraz zaczął się jeden z lepszych okresów w życiu Babci Stefanii. Zamieszkali pięknie w Warszawie na Senatorskiej, w obszernym mieszkaniu, w którym urodził się rychle trzeci potomek - Jurek (1911). Dziadek zarabiał dobrze, a w sezonie letnim prowadził balneologię w uzdrowisku w Druskiennikach, dokąd oczywiście, wyjeżdżała na lato cała rodzina.
    Tą idyllę przerwała pierwsza wojna światowa: Dziadek został zmobilizowany i został komendantem pociągu sanitarnego, wożącego ciężej rannych ze szpitali przyfrontowych  na dalekie tyły. Początkowo końcowym etapem był Petersburg, potem Tambow i wreszcie Moskwa; stąd, gdy Niemcy zbliżali się do Warszawy, Babcia zabrała swoją trójkę dzieci i ewakuowała się do Baranowicz. Ale ponieważ front znów się zbliżał, rodziny wojskowych  specjalnym eszelonem składającym się z tiepłuszek, przeniosły się do Moskwy. Po drodze zaginęła Jej garderoba. W Moskwie dwukrotnie musiała zmienić miejsce zamieszkania, stąd roboty z trójką dzieci nie brakowało. Nawiązała też liczne znajomości, m.in. z żoną Maksyma Gorkiego.
    Dwukrotnie, gdy Dziadek miał dłuższy postój na końcowym etapie, wyjeżdżała z dziećmi, a to do Iwanowoznienskoje, a to do Tambowa, czy Tuły. Wyjazdy te, pomimo niewygód były konieczne, choćby ze względów aprowizacyjnych; w Moskwie stawało się głodno.
 Fot1. Babcia Stefania Mierosławska z domu Zielezińska – rok 1905.Ubocznym produktem tych wyjazdów stała się kolejna córka - Anna Maria (1917). I to przyspieszyło decyzję wyjazdu na Ukrainę, do Saszy, w powiecie humańskim, gdzie brat Dziadka, Tadeusz, był rządcą niewielkiego mająteczku.
    Teraz Stefania musiała rozwinąć zupełnie nowe umiejętności przydatne w gospodarstwie wiejskim: hodowanie indyków i gęsi, tuczenie świń, obrządek krów,  produkcje pasz i żywności, jak przetwory mleczne oraz wędliny. Dziadek, wreszcie zdemobilizowany, rozwinął praktykę, przy czym szalenie ważne było własnoręcznie przygotowywanie lekarstw, gdyż najbliższa apteka była o ponad 100 kilometrów. Babcia dzielnie pomagała w tym dziele zbierania, suszenia ziół i robienia odpowiednich mikstur. I znów rodzina powiększyła się o czwartą córkę - Marię Annę (1919).
    Niestabilna sytuacja polityczna na Ukrainie i wojna polsko-bolszewicka uniemożliwiały im powrót do Kraju. Okazja taka wreszcie się nadarzyła, gdy polscy ułani zdobyli Kijów – niestety, akurat wtedy Dziadek ciężko zachorował na tyfus. I tak, do Polski dopiero mogli się repatriować w 1923 roku. W międzyczasie, trzeba było stawić czoła licznym, grasującym bandom, które okradły Dziadków doszczętnie. Toteż Babunia zorganizowała szycie płaszczyków i sukienek z obić meblowych, czy wyhandlowanego za jajka i masło kretonu.

Fot1. Babcia Stefania Mierosławska z domu Zielezińska – rok 1905.

Teraz trzeba było zacząć wszystko od początku: mieszkanie w Warszawie przepadło, niemniej meble, oddane na skład ocalały, ale opłata za ich składowanie przewyższała ich wartość, Sytuację uratowało zatrudnienie Dziadka, jako lekarza uzdrowiskowego w Inowrocławie, z maleńkim mieszkankiem służbowym. Ale Rodzina była razem i w Polsce!
    Zaczęły się kłopoty zdrowotne dzieci.  Druga córka, Krysia zawlokła jeszcze z Ukrainy gruźlicę. Wszystkie dzieci musiały nadganiać całe lata braku wykształcenia szkolnego. Dziadek pracował jak wół roboczy, ale i tego było mało na piątkę dzieci, ponadto trzeba było sprowadzić rodziców i i zająć się nimi.
    Ale Babcia Stefania nie opuszczała rąk i do spółki ze swym bratem, Adamem, w 1926 roku zakupiła trzy hektary ogrodów oraz sześciopokojowy domek graniczący z uzdrowiskiem. Adam po rewolucji został w Moskwie,  gdy ZSRR i Polska po zawarciu pokoju nawiązały stosunki dyplomatyczne, został mianowany Sekretarzem Ambasady Polskiej w Moskwie. A pensję miał płatną w dolarach, których kurs był oczywiście, jak to w Polsce, nadwartościowy. I teraz nasza Babunia dopiero rozwinęła skrzydła, otwierając natychmiast pensjonat, z dietetycznym żywieniem. Pensjonat zaczął prosperować tak dobrze, że co roku nadwyżkę można było inwestować w stałą jego rozbudowę. Dość powiedzieć, że w 1939 roku stał się 30-o pokojowym budynkiem, z nowoczesną kuchnią i zadbanym ogrodem. I chociaż Wuj Adam zmarł nagle na tyfus w 1935 roku, interes był na tyle już rozkręcony, że Dziadkowie mogli nabyć całą kamienicę przy ulicy Solankowej, w której  zajmowali dwa pięciopokojowe mieszkania. Zmieścił się w nich też ostatni potomek - Jędrek (1926). Dziadek zamienił dwukonną bryczkę na Citroena, a tuż przed wojną na Fiata 507.
 Do 1939 troje starszych dzieci weszło w związki małżeńskie  i posypały się wnuki, a wszystkie mogły znaleźć azyl i wspaniale wakacje u Babuni.
    Inwestycje w pensjonat i dom nie wyczerpały pomysłowości Stefanii, która stworzyła spółkę z panem Strzeleckim, otwierając fabrykę środków opatrunkowych, która mieściła się w Warszawie, przy ulicy Ceglanej. I tak zastała ją druga wojna.
    Dziadkowie zostali brutalnie wyrzuceni Inowrocławia do Generalnej Guberni, z bagażem ręcznym w ciągu dwóch godzin. Musieli zabrać ze sobą Prababcię. Mieszkanie opieczętowano, na szczęście głupi Niemcy nie zorientowali się, że było do niego drugie wejście dlatego można było w październiku 1939 wywieźć chociaż garderobę, a trochę cenniejszych mebli zamelinować na  strychu.
 
    Dziadkowie, po kilku przenosinach, zamieszkali na ulicy Miodowej z dwoma młodszymi córkami i  najmłodszym synem. Aczkolwiek fabryka na Ceglanej częściowo spłonęła, a potem znalazła się w granicach Ghetta, udało się uruchomić niewielką produkcję na Miodowej, vis - a-vis Pałacu Biskupiego. Jej produkty przydały się w Powstaniu Warszawskim. 
 

 Fot2. Babcia Stefcia ( w długiej białej sukni ) i Dziadek Stanisław „Tatyk” ( w kapeluszu ) w Druskiennikach 1912 rok.Z niewielkim ręcznym bagażem wychodziliśmy 2 września 1944 z ruin Starego Miasta, szczęśliwie nie nagabywani przez Niemców i przez Pruszków znaleźliśmy się w Gorzkowicach za Piotrkowem. Tu Babcia wykazała kolejną inicjatywę: podczas gdy córki handlowały jajkami i „góralami” na trasie Piotrków - Żyrardów – Piastów,  Babcia uruchomiła produkcję lukrowanych pierników!
    Po wejściu Sowietów, udało się nam już w marcu 1945 powrócić do Inowrocławia. Gestapowiec, który tam mieszkał zwiał tak szybko, że nawet zostawił portret Fuhrera. Mieszkanie było umeblowane, pensjonat stał nietknięty! Już w sezonie 1945  roku przyjął pierwszych gości…
     I gdyby nie to, że w Powstaniu zaginął Jędrek ( o Jego losie dowiedzieliśmy się już po śmierci Babci), a wszystkie ruchomości i pamiątki spłonęły w Warszawie –  można było jakby dalej kontynuować dzieło…



Fot2. Babcia Stefcia ( w długiej białej sukni ) i Dziadek Stanisław „Tatyk” ( w kapeluszu ) w Druskiennikach 1912 rok.


    Czego nie „załatwiło” Gestapo i Niemcy - udało się skutecznie Władzy Ludowej. Przyszli Panowie w skórzanych kurtkach i  powiedzieli krótko - wynosić się! Pensjonat został zarekwirowany, mieszkanie we własnym domu chwilowo ocalało, ale groziło mu niestety  „dokwaterowanie”. Aby tego uniknąć, Babunia sama się „dokwaterowała” dwiema wnuczkami, gdyż ich Rodzicom z sześciorgiem przychówku było nader ciężko. Na początku lat sześćdziesiątych, Babcia zaczęła budować nieduży pensjonat w Kołobrzegu, namówiona przez ówczesnego Dyrektora Centralnego Zarządu Uzdrowisk, Osóbkę-Morawskiego. Tenże,  namówił Babcię na porzucenie Inowrocławia, gdzie ciągle straszył duch dokwaterowania i w zamian za te 5 pokoi (zamierzał dać je lekarzom uzdrowiskowym, którzy mieszkali w pokojach dla pensjonariuszy) oferował willę w Konstancinie! Odkupił też na rzecz Uzdrowisk prawie wykończony pensjonacik w Kołobrzegu. Niestety, łatwowierna Babcia uwierzyła Premierowi, bądź co bądź byłemu ale Premierowi, na ten „czendż” (zamianę) na słowo! Wymiana okazała się nieekwiwalentna: parcela była piękna, porośnięta starymi sosnami a w runie leśnym , nad potoczkiem. Dziadek znajdował tam kurki! Willa okazała się w połowie zakwaterowana, i tego dokwaterowania Osóbka nie usunął. Ponadto, była zawilgocona i niezwykle trudna do ogrzania. Niestety na tą zamianę nie było żadnego świstka! Wkrótce Osóbkę wyrzucono z posady, a Dziadkowie mogli sobie tylko mieszkać, jako urzędowo zameldowani w tzw. mieszkaniu kwaterunkowym. Latem, było tam owszem, przyjemnie. Ale od jesieni do wiosny – trzeba było Dziadków przechowywać w warszawskim mieszkaniu Córki!
    Tam też Babcia zmarła 5 lipca 1968 roku. Tej nocy Dziadek dostał prawie całkowitej amnezji – i zmarł prawie równo rok później.
    Podsumujmy: Babcia Stefania, w całym swym życiu, wykazała niesłychaną inicjatywę i zaradność. Urodziła i wychował szóstkę udanych dzieci, zapewniając im oprócz wiktu i opierunku – dużą troskę. Pomagała i swym Rodzicom i Rodzicom Męża. Niestety, za życia dotknęły Ją najgorsze przeżycia Matki - straciła obu synów. Straciła też trzykrotnie wszystkie dobra materialne i trzy razy odradzała się, jak Feniks z popiołów. Wykazała zdolności godne najlepszej bussines - women. Potknęła się ekonomicznie dopiero na nieludzkim systemie pseudo-komuny. Była też wierną żoną i prawdziwą towarzyszką życia swego Stasia, zwanego przez nas „Tatykiem”.
    Babcia, pod koniec życia, kiedy mnie tylko dorwała, obiecywała zawsze opowiedzieć mnóstwo ciekawych, jak to ujmowała, „Rozmaitych rozmaitości”. Wielokrotnie brałem brulion i trzymałem zaostrzony ołówek. Niestety nic z tego nie wychodziło. Babcia nie trzymała się tematu i gubiła się w dziesiątkach dygresji.
    Obecnie my, szesnaścioro wnucząt, spadkobierców Babci Stefanii Mierosławskiej, prowadzimy proces z Państwem o odszkodowanie za odebrany, zrujnowany i rozebrany pensjonat w Inowrocławiu. Proces się ciągnie już kilkanaście lat, a końca jego nie widać. Być może, że będą musiały go kontynuować Prawnuki. Jest ich, licząc na sztuki - 35. Tym, chyba kolejna Rzeczpospolita w końcu musi ulec. A wtedy zapewne postawimy piękniejszy pomnik, niż tylko ten w kwaterze 181 na Powązkach. Będzie to Pomnik Naszej Pamięci.


Krzysztof Jaworski – dziadek z Długosiodła  d. z Warszawy
Poprawiony: niedziela, 05 stycznia 2014 18:40